poniedziałek, 3 maja 2010

Berlin

Czy 2 dni w stolicy Niemiec wystarczą, by ją dobrze poznać? Zapewne nie, ale jeżeli ma się do dyspozycji rower, odległości się kurczą i więcej miejsc jest w zasięgu w ciągu dnia.



Rower - bezapelacyjnie najlepszy sposób na zwiedzanie Berlina. Do wypożyczenia za ok 15 Euro/dzień w wielu punktach miasta, w kilku różnych firmach. Powszechność roweru jako zwykłego miejskiego środka transportu rzuca się w oczy wszędzie - zarówno w centrum, jak i na bocznych uliczkach poza nim.Wedle informatora 70% ulic ma tutaj udogodnienia do jazdy rowerem i nie są to czcze przechwałki.


Jako mieszkańcowi miasta o zwarto zabudowanym centrum niezwykłym wydaje mi się fakt, że sam środek wielkiej europejskiej metropolii zajęty jest przez ogromny park - Tiergarten, niegdyś miejsce polowań książąt-elektorów, duży kawałek natury w sercu miasta.


Ale to nie jedyny zielony aspekt centrum miasta. Do olbrzymiej strefy centralnej wjazd dozwolony jest tylko dla samochodów o określonej emisji spalin - być może dlatego ani razu nie widziałem korków. Bez odpowiedniego znaczka nie ma co próbować wjechać do centrum, auto należy zostawić jednym z wielu parkigów poza strefą. To zapewne jedna z kolejnych przyczyn takiej popularności rowerów. Dodatkowo poruszanie po mieście wspomaga komunikacja publiczna z S-Bahnem na czele - sprawną kolejką miejską, przebiegającą przez miasto na wiaduktach, na której pięknych stacjach (gdzie zatrzymują się też pociągi DB) można kupić bilet w automacie z polską wersją językową.


No ale Berlin to przede wszystkim Miasto - pełne najrozmaitszej zabudowy, która po olbrzymich zniszczeniach wojennych została odbudowana lub zastąpiona nowym.
Mamy więc tu ślady dawnej świetności Hohenzollernów w postaci przede wszystkim symbolu miasta - Bramy Brandenburskiej czy starszego od niej o sto lat pałacu Charlottenburg we wchłoniętej później w granice miasta dzielnicy o tej samej nazwie. Imponująca jest też berlińska katedra (protestancka, zbudowana zaledwie parę lat przed łódzką katolicką, ale ze znacznie większym rozmachem).


Na drugim biegunie (tym wschodnim) możemy się "ponapawać" myślą architektoniczną socjalizmu, w postaci rozległych założeń okolic wietrznego Alexanderplatz czy monumentalnych budynków przy Karl Marx Allee. Znajdziemy także i poczciwe bloki - ale zbudowane tak, że nie zakłócają oryginalnego pierzejowego układu urbanistycznego, a dzięki dyskretnemu pomalowaniu nie rzucają się w oczy.


Najbardziej charakterystycznym punktem w spadku po DDR jest oczywiście Wieża Telewizyjna, moim skromnym zdaniem tylko psująca panoramę miasta.

Oczywiście w Berlinie jest pełno tego, co lubię najbardziej - zwartej tkanki miejskiej z przełomu XIX i XX wieku, bardzo przypominającej Łódź. Rzecz jasna stan zadbania, małej architektury, czystości jest znacznie lepszy, ale pokazuje, jak niewiele trzeba, by łódzkie ulice zyskały nieco europejskiego sznytu. Często berlińskie kamienice są mniej ozdobne niż łódzkie, ale dzięki pomysłowości stają się niebanalne.


Mistrzostwem wykorzystania potencjału miejsca, na którym Łódź powinna się wzorować, są Hackesche Hoefe - zespół kilku kamienicznych podwórek-studni, które dzięki odpowiedniemu przygotowaniu i świetnemu PR-owi stały się atrakcją turystyczną. Znam co najmniej kilka łódzkich podwórek, które mogłyby być równie - a może nawet bardziej! - atrakcyjne. Choćby to przy Piotrkowskiej 80, znane z teledysku Maanamu, które połączone z paru innymi ciągnie się aż do Sienkiewicza.

niedziela, 27 września 2009

Brzeziny i okolice

Wystarczy przekroczyć granice Miasta, by znaleźć się na prawdziwej polskiej wsi. Tuż za zachodnimi rogatkami rozciągają się pola i wiejskie zabudowania - prawdziwa agroegzotyka dla mieszczucha zaledwie parę minut od miasta. Gdzieniegdzie wciąż stoją stare drewniane chałupy, choć są już w mniejszości wobec współczesnych klocków.



Barwności tych okolic można doświadczyć szczególnie pod koniec sierpnia - kiedy rolnicy świętują dożynki. Tak na przykład jest w Eufeminowie:


Ale ziemie te to nie tylko sielska wieś, to też niezły kawałek historii. Po okolicznych lasach i polach natknąć się można na obcojęzyczne mogiły - to ślady po największej bitwie manewrowej I Wojny Światowej z listopada 1914 roku, w której starły się armie dwóch zaborców - imperium rosyjskiego i niemieckiej II Rzeszy. To na cześć zwycięskiego dowódcy jednej z dywizji wojsk niemieckich, generała Karla Litzmanna ochrzczonego "Lwem spod Brzezin", hitlerowcy później nadali okupowanej Łodzi nazwę Litzmannstadt. Jeden z cmentarzy, niedawno uporządkowany, można odnaleźć na skraju lasu we Wiączyniu Dolnym.

Ale obcy język na nagrobkach to nie tylko wynik zmagań wojennych. W Gałkówku-Kolonii można zobaczyć tuż przy drodze cmentarz cywilny, służący żyjącej tu przed drugą wojną niemieckiej społeczności ewangelickiej. Łatwo go przegapić, bo obecnie przypomina po prostu gęsto zadrzewiony zagajnik i tylko sterczące jeszcze ceglane słupy ogrodzenia pozwalają odkryć jego lokalizację.


Centralnym miastem tej okolicy, położonym w dolinie rzeczki Mrożycy wśród Wzniesień Łódzkich, są Brzeziny. To miasto to przykład, jak srogo historia potrafi obchodzić się ze starymi ośrodkami miejskimi. Według legend w Średniowieczu gród ten zwano "krakówkiem", ponieważ swoim rozwojem i bogactwem mógł konkurować z Krakowem. Miasto otrzymało prawa miejskie w XIV wieku i jeszcze widać średniowieczne założenie ulic z centralnym rynkiem. Niestety - miasto w samym centrum jest bardzo zdewastowane, za fasadami kamienic zieją niezagospodarowane dziury w zabudowie. Miejscowi twierdzą, że część budynków po wojnie rozebrano, by zdobyć budulec na odbudowę stolicy. Fason trzymają najbardziej zabudowania kościelne, z kościołem pw. Podwyższenia Krzyża Świętego z XIV w. na czele.




Miejscem ożywiającym nieco to senne miasteczko jest Muzeum Regionalne, usytuowane w ładnym neogotyckim pałacyku, w którym urodził się aktor Zbigniew Zamachowski. Lokalni społecznicy i animatorzy wprowadzają nieco koloru do życia miasta organizując tu wiele imprez i koncertów.



W mieście można jeszcze odnaleźć ślady po wielokulturowości - w stanie agonalnym. Miejscowy żydowski kirkut po wojnie służył jako żwirownia i mieszkańcy ponoć nie raz widzieli wysypujące się z wyrobiska kości. Obecnie jego teren jest uporządkowany a nieliczne pozostałe fragmenty macew ustawiono jako pomniki (parę można również zobaczyć przy muzeum regionalnym). Natomiast cmentarzem ewangelickim już chyba nie opiekuje się nikt - zarośnięty obszar prawie pozbawiony już nagrobków otacza dziurawy mur.

Mapka:

View Brzeziny i okolice in a larger map

piątek, 21 sierpnia 2009

Grudziądz, Nowe i okolice


Grudziądz to absolutnie obowiązkowa pozycja podczas zwiedzania regionu kujawsko-pomorskiego. Nadwiślańska panorama z olbrzymimi spichrzami po prostu miażdży - to chyba jeden z bardziej widowiskowych obrazów, jakie nad Vistulą można spotkać. Warto wdrapać się na przeciwpowodziowe wały na lewym brzegu rzeki. Górujące nad nadbrzeżem rude spichrzo-mury kryją zaś za sobą bardzo ciekawe średniowieczne miasto pełne pięknych kamienic również z początku XX wieku.

W wielu miejscach widać oczywiste ślady półwiecznych rządów monokultury Polski Ludowej w postaci brudnych, odrapanych ścian (a nawet całych rzędów budynków z wyraźnymi śladami po kulach), ale podobnie jak w Łodzi siła starej architektury przebija się przez późniejsze naleciałości (lub odleciałości) i spacer po uliczkach jest bardzo przyjemny dla oka. Oczywiście niemały wpływ na wizualną atrakcyjność ma pagórkowate ukształtowanie terenu.

Cieszy, że stara część miasta nie jest tknięta przez modernistyczną myśl urbanistyczną i można oglądać mknące po wąskich śródmiejskich uliczkach wśród gęstwiny kamienic tramwaje (po torach o rozstawie szyn takim samym jak w Łodzi i Toruniu), jak np. na ul. Szewskiej lub Toruńskiej; na tej ostatniej dodatkowo ograniczono ruch samochodowy i stała się niemal deptakiem, przyjaznym zarówno dla ludzi jak i tramwajów. Jest jeszcze jedna rzecz, która dodaje miastu klimatu - bruk! Chyba wszystkie uliczki w centrum są nim pokryte, co może nie sprzyja rozwojowi szykownego cyklizmu jak w Łodzi, ale razem z architekturą tworzy spójną przyjemną całość.

Kilkanaście kilometrów oraz dwa łagodne zakręty Wisły dalej na północ, doskonale widoczne z oddali dzięki malowniczemu położeniu na wzgórzu, znajduje się małe miasteczko Nowe.

To prawie urocza miniaturka średniowiecznego miasta z dominującymi wieżami kościelnymi, powoli liżąca się z PRLowskich zaniedbań. Na rynku oprócz ciekawych, powoli odnawianych kamieniczek można obejrzeć dowód poczucia humoru architektów sprzed lat, czyli betonowy kloc Domu Handlowego, pasujący do średniowiecznego rynku podobnie jak łódzki DH "Magda" do pięknej zabudowy ulic Piotrkowskiej i Jaracza. W ogóle zarówno w Nowem jak i w Grudziądzu urbaniści z poprzedniego systemu błysnęli geniuszem stawiając na wzgórzach bloki, wprowadzając fatalny zgrzyt do panoram miast i skutecznie w ten sposób szpecąc krajobraz. Dominujące nad okolicą, widoczne z wielu kilometrów bloczyska Grudziądza to horror, choć to i tak nic w porównaniu z brutalistycznym koszmarem jaki można zobaczyć na izraelskich wzgórzach wokół Jerozolimy.


W Nowem można zobaczyć jeszcze pozostałości krzyżackiego zamku w postaci jedynego zachowanego skrzydła , w którym obecnie mieści się kawiarnia i odbywają dyskoteki. Ze skarpy rozciąga się ładna panorama zakrętów Wisły, dobry punkt widokowy znajduje się niedaleko kościoła Kolbego.

Od miejskich murów można odpocząć w dolinie między Nowem a Grudziądzem - tu, na równinie wokół rzeczki Mątawy, wśród pól i typowych wiejskich zagród można natknąć się na drewniane relikty Olendrów.


Pochodzące z II połowy XIX wieku chałupki z charakterystycznymi okiennicami zostały zbudowane przez potomków Holendrów (zwanych tutaj Olędrami), przybyłych na ziemie polskie już w XVI wieku. Dlaczegóż to ongiś Holendrzy emigrowali za chlebem do nas? Ano, ciężko uprawiać rolę, gdy się mieszka poniżej poziomu morza zalewającego co chwila uprawy, a poza tym Niderlandy w XVI w nie należały do najweselszych, okupowane przez hiszpańskich ultrakatolików za rządów Karola czy Filipa i trawione wojnami religijnymi (co dość barwnie zostało zobrazowane we flamandzkiej wersji przygód Dyla Sowizdrzała de Costera).

Wystarczy wspiąć się nad wzgórza od zachodu okalające żyzną dolinę Wisły i Mątawy, by mieć rozległą panoramę nie tylko na Nowe i Grudziądz, ale i odległy o ok. 25 km Kwidzyn (widoczny głównie dzięki kominowi i zabudowaniom fabryki celulozy). Tu też zaczynają się wschodnie rubieże Borów Tucholskich. W okolicy, we wsi Bąkowo można zobaczyć jeden z najstarszych dębów szypułkowych w Polsce, prawie 700-letni "Jan Kazimierz".